ďťż
Tanit diary
Pomoc dla Roberta (Robiego Robsona)
Premiera notebooka Samsung n310!
przez wiarę, niezależnie od prawych uczynków
Transformator Tesli
Tomason typuje
B SOUL - DOWNLOAD! LISTEN! DESTROY!
Future Jazz/Hip Hop/Reggae/Funk/Dub | Free Open Bar 930-1030
Piotr Reiss oficjalnie w nowym klubię.
Niholai
Madcap - J-Tek Mix Part 1 Jan 09
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kuba791.keep.pl

  • Tanit diary

    Nie wiem czy można zamieszczać opowiadania w tym temacie, ale skoro opis głosi: "wszystko co wyszło z pod waszej ręki" to chyba można Jeśli nie to proszę moderatorów o usunięcie

    Jest to małe opowiadanko a raczej tribute który napisałem kiedyś dla znajomego. Inspirowałem się hmmm zresztą może sami do tego dojdziecie

    (jeśli jest kiepskie to nie zlinczujcie mnie tu publicznie )

    Trzy czy już cztery dni ? Nie pamiętam, i nawet gdybym wiedział nie byłoby żadnej różnicy...Nazywam się Jack Shades a Wy, kimkolwiek jesteście będziecie świadkami mojej historii. Aktualnie przebywam w jednym z tych obskurnych hoteli na obrzeżach miasta. Menoir City, urodziłem się tu i wychowałem żyłem w świecie którego podstawami jest szaleństwo i chaos jednak nigdy nie uczestniczyłem w jego życiu. Okazuje się jednak że Menoir City zawsze pamięta o swoich dzieciach. I nie pozwala im zapomnieć o sobie. Byłem tego świadom już wcześniej, jestem tego świadom teraz. Jednak szaleństwo które było moim udziałem przerażało mnie do szpiku kości. Było jak igła w mózgu, która boleśnie przebijała się do serca. Odkąd to wszystko się zaczęło nie spałem ani jednej nocy, czułem że tańczę na granicy a tony prochów które łykałem aby nie zasnąć nie poprawiały mojej sytuacji. Ha ! „Moja Sytuacja”. w branży w której pracuję zdarzały się takie przypadki, ale ja sam nigdy się z takim czymś nie spotkałem. Im bardziej zagłębiałem się w tą sprawę tym więcej cieni miałem za plecami. Można pomyśleć że ktoś w mojej sytuacji powinien dawno zaakceptować swój los, jednak nie byłem tym „kimś”.

    Cała ta paranoiczna sytuacja zaczęła się trzy, a może cztery dni temu do mojego biura zgłosił się mężczyzna prosząc o pomoc w sprawie Mirry, Johna Mirry seryjnego zabójcy który był najnowszą zmorą policji Menoir City. Mirra zabijał ofiary we własnych mieszkaniach zwykle przy pomocy noża lub pistoletu. Jego znakiem rozpoznawczym były makabryczne teksty wypisane na lustrach krwią ofiar. Nie miał on żadnego typu czy też zasady wybierania swoich ofiar, których liczba rosła każdego dnia, nikt nie widział jego twarzy ani nawet zarysu sylwetki. Żadnych śladów, odcisków palców. Był jak duch, przez co ludzie zaczęli wpadać w coraz większą panikę. Mój zleceniodawca był bratem ostatniej ofiary, nazywał się Bob Hall jego siostra Susan. Płacił kupę szmalu, zgodziłem się więc bo byłem najlepszym i najbardziej chciwym prywatnym detektywem w mieście. Gdybym mógł teraz cofnąć czas, nie popełniłbym tej pomyłki. Po wyjściu Boba otworzyłem szufladę i wyjąłem swojego Smith & Wessona kaliber .38 Detective Special, pomyślałem że lepiej się z nim nie rozstawać podczas tego zlecenia. Postanowiłem odwiedzić kostnicę miejską a potem posterunek policji aby dowiedzieć się czegoś więcej, było bardzo prawdopodobne że policja posiadała więcej informacji niż twierdzili że mają. Pieniądz rządzi światem. Wiedziałem to ja, wiedziała to również policja w Menoir City.

    Kiedy przekroczyłem próg posterunku policji skierowałem swój krok do policjanta na dyżurce
    - Dzień dobry, czy Frank Dany ma dziś służbę ? – Pytanie raczej retoryczne, Frank pracował w wymiarze dobowym, jeśli można tak to określić
    - Tak, pokój 309… - Zaczął aspirant przy biurku, przerwałem mu jednak żeby się nie zmęczył mówieniem.
    - Wiem gdzie to jest, dziękuję.
    Detektyw Frank Dany służył w siłach ponad 20 lat. Stara wyga która znała praktycznie wszystkie sztuczki w tym biznesie. Był moim informatorem i od czasu do czasu służył radą. Czasem rady były bezpłatne a informacje kosztowały mniej. Nie łudziłem się jednak, sprawa Mirry była rozdmuchana przez media a policja na pewno nie sprzeda tanio tajnych informacji prywatnemu detektywowi. Mijając kolejne drzwi i wstępując na kolejne stopnie uśmiechałem się w duchu że mój zleceniodawca zapłacił sporą zaliczkę. Kiedy w końcu dotarłem do drzwi i pociągnąłem za klamkę Frank już czekał na mnie z tym swoim obleśnym uśmiechem przyczepionym do twarzy.
    - Witaj Jack, w czym mogę Ci dziś pomóc ? – przemówił lekko ochrypłym głosem wyciągając papierosa z paczki leżącej na stole
    - Potrzebuję informacji, Frank.
    - Na jaki temat ? – Zapytał przystawiając powoli zapaloną zapałkę do papierosa
    - John Mirra – Powiedziałem rozglądając się po pomieszczeniu jakbym wspomniał o czymś co ma wartość podobna do zeszłorocznego śniegu.
    - Chyba zgłupiałeś Jack – Mruknął Frank a papieros wypadł mu z rozszerzonych ze zdziwienia ust.
    - Niestety, nie. Co możesz dla mnie zrobić ?
    - Obawiam się że całe gówno – Powiedział bez cienia sarkazmu Dany odpalając papierosa i zaciągając się dymem. – Gnojki z wewnętrznego trzymają na tym łapę, to sprawa medialna…
    - Skończ pieprzyć, pięćset wystarczy ? – Pomyślałem że im szybciej ja rzucę cenę i im bardziej będzie ona konkretna tym szybciej on skończy pieprzyć.
    - Wszystkie materiały są pod kluczem i mają do nich dostęp tylko wyznaczone osoby…
    - osiemset
    - Ale może znajdę jakieś wyjście. – Na jego twarzy wykwitnął mały uśmiech
    - Dam tysiąc jeśli załatwisz to w ciągu kilku godzin.
    - Tysiąc i dwieście, moja córka ma za niedługo urodziny.
    - Masz czas do 16. – Kluczem w tej sprawie była szybkość, jeśli chciałem dostać całą sumę za zlecenie musiałem być szybszy niż policja, mogło być to trudne jeśli brało się pod uwagę kto pracował nad sprawą. Komisarz Sheldon Wills był cholernym postrachem przestępców Menoir City. Odznaczony glina bohater, pupilek mediów i burmistrza. Tak naprawdę był kawałem twardego bydlaka który dopuszczał się nawet tortur na przesłuchaniach aby dostać to czego chciał. Był ciężkim przeciwnikiem, miałem tylko nadzieję że nie cięższym niż Mirra.
    Po opuszczeniu komisariatu udałem się do kostnicy, zobaczyć ciała po drodze zahaczyłem o budkę telefoniczną. Musiałem zadzwonić do Sary i powiedzieć jej że będę pracował do późna, znowu. Z Sarah byłem już trzy lata kochałem ją i z tego co wiedziałem ona czuła podobnie w stosunku do mnie. Za każdym razem kiedy miałem powiedzieć jej że nie wrócę na noc do domu czułem się jak ostatni dupek. Odebrała słuchawkę już po drugim sygnale
    - Sarah ?
    - Jack ? Coś się stało ? – W jej głosie dało się czuć nutkę zdenerwowania chyba czuła co chcę powiedzieć
    - Tak, posłuchaj skarbie dostałem zlecenie, poważne i dzwonię żeby powiedzieć Ci że chyba nie wrócę na noc do domu
    - Jack, obiecałeś…
    - Wiem, wiem że obiecałem i przepraszam, ale to naprawdę ważne, rozumiesz ?
    - Rozumiem, tylko proszę, uważaj na siebie. Dobrze ?
    - Zawsze uważam, do zobaczenia jutro rano.
    - Tylko nie rób niczego głupiego.
    Robienie głupich rzeczy było jednak w mojej naturze. Gdyby było inaczej nie pracowałbym w tym zawodzie.
    Właśnie wtedy, kiedy wyszedłem z budki poczułem uczucie które od tej pory towarzyszyło mi prawie bez przerwy. Przeszywające na wskroś mrowienie w karku, uczucie jakby ktoś mnie obserwował. Jednak kiedy się rozglądnąłem na ulicy nie było nikogo a wszystkie okna okolicznych budynków były pozasłaniane. Przewrażliwienie, pomyślałem. Paranoja pracy kogoś kto zajmuje się tym samym.
    Dozorcę kostnicy znałem nie od dziś dlatego nie potrzebował dużej łapówki. Ofiar było osiem, każda zabita nożem lub zastrzelona. W obu przypadkach śmierć nie nastąpiła od jednej rany. Można by powiedzieć że Mirra w swoisty sposób torturował te osoby. Rany były zadawane w taki sposób by spowodować u ofiary jak największy ból i utrzymać ją jak najdłużej przy życiu jednocześnie. Denaci byli w różnym wieku i różnej płci. Żadnych znaków szczególnych nic czym fizycznie można by było ich połączyć. Jeżeli gdzieś miałem znaleźć odpowiedź, to mogła być ona ukryta jedynie w policyjnej dokumentacji. Spojrzałem na zegarek, wskazówki na tarczy pokazywały 15:45. Kiedy wróciłem do swojego biura papiery od Franka już na mnie czekały. Gruba teczka zawierała adresy domów ofiar zdjęcia ze scen zbrodni i dane o zamordowanych. Jednak pierwsze co rzucało się w oczy to makabryczne teksty autorstwa Mirry, zawsze wypisywane krwią ofiar na lustrach. Brednie w stylu „Lustra są lepsze od rzeczywistości” lub „Jestem upadłym aniołem, pożeram ciało gorszego Boga” przyprawiły mnie o gęsią skórkę. Przekopywanie się przez wszystkie raporty było męczące. Próba zrozumienia niektórych rzeczy jeszcze bardziej. W końcu zasnąłem zmęczony tym szaleństwem. Kiedy się obudziłem było po drugiej nad ranem.
    Właśnie wtedy zadzwonił telefon, właśnie wtedy wszystko stało się koszmarem…
    Głos w słuchawce sprawiał że zaczynasz się nerwowo obracać za siebie a każde słowo powoduje uczucie nieprzyjemnego skurczu w żołądku.
    - John Mirra
    - Co ? Czy to żart ?
    - W końcu zwróciłem pańską uwagę, to dobrze. Uważamy że powinien pan pojechać teraz do swojego domu.
    - Kto mówi ?
    - John Mirra. Sarah i ja czekamy na pana… - Odłożył słuchawkę a ja poczułem jak serce podchodzi mi do gardła wybijając dzikiego kankana. Wypadłem z biura przewracając po drodze krzesło i omal nie wywarzając drzwi. Kiedy jechałem do domu otworzyłem jedną ręką bęben rewolweru. Był, pełen. Sześć pocisków typu Hollow Point czekało na wystrzelenie. W kieszeni płaszcza gnieździły się dwie szybkie ładowarki po sześć kul każda. Cudem nie spowodowałem wypadku i nie natknąłem się na policję jednak czułem że każda sekunda trwa godzinę. Moje mieszkanie było na trzecim piętrze. Wbiegłem po schodach nie mogąc doczekać się na windę. Drzwi do mieszkania były otworzone na oścież, wparowałem przez nie z rewolwerem w dłoni, w środku nie było żywej duszy. Była za to martwa. Kiedy zobaczyłem smugę krwi ciągnącą się do łazienki myślałem że dostanę szału a adrenalina rozsadzi mi czaszkę. Drżącymi dłońmi nacisnąłem na klamkę i uchyliłem drzwi. Widok przyprawił mnie o mdłości, a jednocześnie poczułem ogromną ulgę. To nie Sarah, Boże to nie ona pomyślałem prawie szczęśliwy. W wannie leżały rozbebeszone zwłoki mężczyzny którego nie rozpoznałem a na lustrze dostrzegłem wiadomość od Mirry. „Obudź się Jack ! Przejdź na następny poziom !”. Wtedy dotarło do mnie że stałem się pionkiem w sadystycznej grze Mirry, nie znałem jednak zasad, a co gorsza stawką było życie Sary. Z tego ponurego stanu wyrwał mnie dzwoniący telefon.
    - John Mirra – kiedy usłyszałem jego głos ponownie myślałem że dostanę szału.
    - Ty skurwysynu ! - Wrzasnąłem – Gdzie jest Sarah ! Jeśli jej coś zrobiłeś to przysięgam że rozedrę Cię na strzępy !
    - Spokojnie Jack – jego głos działał jak trucizna, sprawiał że człowiek czuł się jak w potwornym transie – Sarah jest u swojej koleżanki, Becky. To na Tobie mi zależy, nie na niej… Co wcale nie oznacza że nic jej nie grozi…
    - Czego chcesz psycholu – krzyknąłem tym razem jakby spokojniej z narastającą rezygnacją, sam nie wiedziałem skąd to się we mnie wzięło.
    - Ciebie Jack, graj zgodnie z zasadami a wszystko będzie dobrze. Na razie chcę abyś opuścił swój dom. Bardzo szybko, policja jest już w drodze a tak się składa że ofiara ma wbity w klatkę piersiową nóż z Twoimi odciskami palców na rękojeści. – Kiedy się rozłączył usłyszałem syreny. Czegokolwiek on chciał na pewno nie kłamał. Użyłem schodów przeciwpożarowych a potem przebiegłem na drugą stronę ulicy do pobliskiej budki telefonicznej. Zajęło mi dwie minuty zanim opanowałem nerwy i przypomniałem sobie numer do Becky.
    - Becky ? Tu Jack, jest tam Sarah ?
    - Jack ? Cześć ! Tak jest tutaj
    - Daj mi ją szybko do telefonu – prawie krzyknąłem z radości
    - Jack ? Co się dzieje ? Skąd wiesz że tu jestem ?
    - Nie ważne, posłuchaj mnie teraz i rób co mówię, to ważne. Musisz wyjechać z miasta, jak najszybciej jak najdalej, nie wracaj do naszego mieszkania i nie rozmawiaj z nikim nieznajomym rozumiesz ?
    - Jack, co się stało ? Gadasz jakbyś się naćpał
    - Sarah, do cholery ! To nie są żarty, ktoś wrobił mnie w morderstwo i śledził Cię ! Musisz uciekać jak najszybciej. Rozumiesz ?
    - O Boże, żartujesz…
    - Chciałbym, proszę Cię skarbie zrób jak mówię. Wyjedź na przynajmniej tydzień, najlepiej do matki. Skontaktuję się z Tobą gdy to wszystko się skończy.
    - Ty nie wyjeżdżasz ? Dlaczego ?! – Teraz ona zaczęła krzyczeć
    - Muszę dorwać tego kto to zrobił, jeśli pojadę z Tobą tylko Cię narażę. Musisz mi zaufać. Kocham Cię. – To była jedna z najtrudniejszych rozmów mojego życia. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę że dyszę jakbym był po ciężkim biegu. Mirra mnie znalazł, co gorsze śledził mnie i obserwował, zadzwonił do mnie kiedy tylko wszedłem do mieszkania. Musiał być blisko skoro wiedział że już do niego dotarłem. Rozejrzałem się po budce i wtedy zrozumiałem że to z niej dzwonił. Miał doskonałą widoczność na okno mojego domu, widział jak wchodzę, jak wpadam w jego sieć. Nagle kątem oka złowiłem jakiś ruch w bocznej alei. Rzuciłem się biegiem w tamtą stronę i kiedy tam dotarłem zobaczyłem skrawek płaszcza znikający za kolejnym rogiem, podążyłem za nim a z nieba jak na czyjeś chore życzenie zaczął padać gęsty deszcz. Za zakrętem nie było jednak nikogo, jedynie ślepy zaułek. Na środku leżała paczka zapałek. Opakowanie pochodziło z klubu „Red Flamingo”. Wiedziałem że to będzie mój następny przystanek.

    Do świtu pozostało tylko dwie godziny a deszcz nie przestawał padać. Mimo że widoczność była prawie zerowa dobrze wiedziałem że Mirra mnie obserwuje. Czułem na sobie jego spojrzenie a w każdym oknie widziałem błysk szkieł lornetki. Cokolwiek było w tym klubie przyciągało mnie do siebie jak magnes. „Red Flamingo” był mało znany w mieście. Być może dlatego że mieścił się w mało atrakcyjnej jego części a może powód był jeszcze inny. Kiedy przekroczyłem próg lokalu zostałem porażony jaskrawymi światłami neonów jakbym dostał serię z karabinu prosto w głowę. Muzyka z głośników zalewała uszy niczym fala tsunami powodując podobne zniszczenia. Podszedłem do baru i zamówiłem podwójnego Burbona. Kiedy zapłaciłem barman wyciągnął z pod lady kopertę.
    - Jack Shades ?
    - A kto pyta ?
    - Jakiś koleś zostawił to dla pana – Powiedział po czym wręczył mi kopertę. Po otworzeniu znalazłem w środku pojedynczą kartkę papieru z napisanym na niej zdaniem „831 Hanoj .Ts”. Nie miałem pojęcia co to może znaczyć, czułem jedynie że coraz bardziej tonę w bagnie w które sam się wpakowałem. Z tego co było mi wiadome miałem na karku Mirrę, Wills’a i Bóg wie kogo jeszcze. Kiedy dopiłem drinka i wstałem poczułem się dziwnie. Cały świat zaczął wirować a ja zataczałem się jakbym wypił co najmniej całą butelkę. Okazałem się cholernym głupcem, zrozumiałem to kiedy przed moimi oczami pojawił się nagle Wills z twarzą wykrzywioną w sadystycznym uśmiechu
    - Długo kazałeś na siebie czekać, Mirra – warknął po czym uderzył mnie pięścią w szczękę. Potem zapadła ciemność.

    Kiedy odzyskałem przytomność nadal byłem zamroczony od prochów które dosypali mi do burbonu. Czułem się jak największy wał na tej planecie, załatwili mnie jak dziecko. Prawdopodobnie ktoś namierzył mnie już w budce telefonicznej a potem śledził aż do klubu. Teraz siedziałem w izolatce, skuty kajdankami z obolałą szczęką. Zaszczuty jak zwierze w klatce. Zdawałem sobie sprawę z tego że Mirra nie tylko mnie wrobił, prawdopodobnie miał swoich ludzi tutaj, na komendzie. Komisariat nie był dla mnie bezpiecznym miejscem. Kiedy drzwi się otworzyły i stanął w nich strażnik wiedziałem co muszę robić. Rzuciłem się na niego i powaliłem go na ziemię uderzając go w twarz tak mocno żeby stracił przytomność. Jednak zanim zdążyłem znaleźć klucze do kajdanek poczułem na głowie chłód lufy pistoletu z którego mierzył do mnie Wills.
    - Obudziłeś się ? – zapytał niemalże troskliwie – To jeszcze sobie pośpij – Nie wiem czy uderzenie kolbą pistoletu w potylicę można nazwać czułym ułożeniem do snu, w każdym bądź razie Wills był mistrzem perswazji.

    Kolejna pobudka nie była już taka miła, otworzyłem oczy kiedy po raz kolejny chlusnęli we mnie wiadrem zimnej wody. Przynajmniej otrzeźwiałem, ale sytuacja nie wyglądała różowo. Siedziałem na krześle związany jak indyk na Święto Dziękczynienia, a Wills podwijał rękawy koszuli. Nie trzeba było być geniuszem żeby wiedzieć co się zaraz stanie.
    - Jack, dlaczego chciałeś uciec ? Nie podobało Ci się u nas ? – Pierwszy cios omal nie urwał mi głowy a w ustach natychmiast poczułem metaliczny smak krwi. Zanim zaczęli wypytywać mnie o motywy zabójstw i zmuszać do podpisania zeznań minęło pół godziny. Chcieli mnie zmiękczyć. Mirra chciał mnie zmiękczyć.
    - Jack przyznaj się, no dalej przecież wiesz że to zrobiłeś.
    - Mirra, to zrobił nie ja i dobrze o tym wiesz. – Zła odpowiedź. Sheldon wydawał się świetnie bawić okładając mnie po twarzy.
    - Jack zaczynasz mnie denerwować. To się staje cholernie nudne, i nieprzyjemne. Nawet dla mnie.
    - Wills, powiedz mi, ile kosztowałeś ? Ile Mirra Ci zapłacił ? Złoty glina, wiem że wszyscy dla niego pracujecie – Wills skrzywił się, ale nie uderzył mnie kolejny raz zamiast tego otworzył drzwi i wpuścił dwóch policjantów ze strzelbami. Jeden z nich bez słowa podszedł i uderzył mnie kolbą w twarz. Tracenie przytomności zaczęło mnie męczyć.

    Dranie. Wmówili sobie że oszalałem, chcieli sprawić że sam zacznę w to wierzyć. Prawdziwy psychopata który wsadził mnie na swoje miejsce był nadal na wolności, podczas gdy ja byłem wieziony do szpitala dla obłąkanych. Ironia losu, prawda ? Zawinęli mnie w kaftan który śmierdział wymiocinami był wymięty i brudny. Zupełnie jak ja. Z ambulansu nie miałem siły wyjść więc mnie wywlekli, byłem pół przytomny głos ludzi podających się za lekarzy docierał do mnie jak przez ścianę
    - Diagnoza ?
    - Paranoiczny Schizofrenik
    - Będzie musiał dostawać dużo tabletek – Chcieli mnie faszerować pigułkami i wmawiać mi szaleństwo. Musiałem uciekać, kiedy prowadzili mnie do pokoju bez klamek widziałem po drodze prawdziwych wariatów. Nie byłem jednym z nich. Kiedy wrzucili mnie do celi przez jakiś czas próbowałem zmusić się do wymiotów aby wydalić prochy którymi mnie nafaszerowali. Wtedy usłyszałem go ponownie
    - Witaj, Jack… - Głos dobiegał do mnie przez kratkę kanalizacyjną, teraz byłem pewien że szpital był obsadzony jego ludźmi.
    - Mirra, zabije Cie
    - Jack, jestem Twoim przyjacielem, chcę Ci pomóc. Ci lekarze to bardzo źli ludzie będą chcieli zrobić Ci krzywdę, radzę Ci skorzystaj z toalety…
    - O czym Ty gadasz ?! Dlaczego nie zostawisz mnie w spokoju !! – Zaczynałem powoli brzmieć jak szaleniec, skupiłem się na jego ostatnich słowach i przepełzałem do sedesu znajdującego się w rogu. Jedna ze śrub była wyraźnie dłuższa od długiej. Wiedziałem że to moja szansa. Kaftan był stary i znoszony, jeśli uda mi się go rozedrzeć będę wolny. Zrobienie małej dziurki zajęło mi kilka minut, ale łatwo było ją już później poszerzyć. Jeszcze tylko kilka szarpnięć i byłem prawie wolny, wtedy do celi weszło dwóch lekarzy, jeden zatrzymał się na progu, drugi podchodził do mnie trzymając wiertarkę w dłoni
    - Masz guza w mózgu który powoduje Twoje szaleństwo, będziemy musieli przeprowadzić agresywną operacje – Jego głos był oślizgły i przerażający, wiedziałem że jeżeli niczego nie zrobię ludzie Mirry zabiją mnie. Napiąłem wszystkie mięśnie i niemal nadludzkim wysiłkiem rozerwałem złączone ze sobą rękawy. Mój „Doktor” otworzył usta ze zdziwienia, nie czekałem aż odzyska koncentracje i przygniotłem go do ziemi. Wyrwałem mu wiertarkę z dłoni. Teraz ja pobawię się w lekarza. Drugi mężczyzna stał w czystym osłupieniu kiedy widział jak wiertło wchodzi z jazgotem w czaszkę jego kolegi. Kiedy ruszyłem w jego stronę obcierając twarz z krwi wyrwał się z szoku.
    - Odłóż to, grzecznie i spokojnie. No dalej nikt nie chce Cię skrzywdzić ! – Kłamał widziałem to w jego oczach. Strach i przerażenie, chciałem żeby choć przez chwilę poczuł to co ja. Kiedy skończyłem z drugim wariatem wybiegłem z celi, jednak narkotyki wciąż krążyły w moim organizmie. Potrzebowałem Narcanu albo Xanaxu czegoś co zneutralizuje działanie prochów.
    Po drodze natknąłem się na jeszcze kilku fałszywych lekarzy i salowych. To oni mieli pecha, nie ja. W ambulatorium znalazłem wspomniane wcześniej leki, i jeszcze coś Hypnocil silne leki na pobudzenie organizmu które bierze się aby nie zasnąć, zabrałem ze sobą opakowanie. Swoje rzeczy znalazłem w magazynie, oczywiście straciłem rewolwer ale przynajmniej uszedłem z życiem. Po wstrzyknięciu kolejnej dawki Narcanu zwymiotowałem zginając się w pół jak scyzoryk. Skradzionym autem opuściłem szpital i skierowałem się za miasto.

    Tak znalazłem się w tym hotelu… To już trzy czy cztery dni ? Straciłem rachubę czasu ale to prawdę mówiąc nie miało żadnego znaczenia. Nabuzowany krążącym w żyłach Hypnocilem czułem się jakbym był po amfetaminie. Wszedłem do łazienki i spojrzałem w lustro na swoją nieogoloną potraktowaną pięściami i kolbą strzelby twarz. W głowie miałem mętlik, mózg zaczął się gubić w faktach i kalejdoskopie wydarzeń. Nawet analizując każdy ruch po kolei czułem jakbym o czymś zapomniał, jakiś detal szczegół. Coś mi umknęło. Spojrzałem na zegarek, wskazówki pokazywały 8:31.
    Cholera ! Koperta w barze ! Szybko przypomnij sobie co było na niej napisane… 831 Hanov… Nie… Hanoj… Kropka… Ts. Zapisałem zdanie i przeczytałem w myślach a potem na głos. Nic mi się nie kojarzyło kompletna pustka w głowie. Chodziłem w kółko po pokoju starając się coś wymyśleć. Mózg działający na narkotykach niczego nie potrafił kojarzyć. Dostałem za to kolejnego ataku halucynacji. Za drzwiami i w szafie wszędzie słyszałem głos Mirry i jego szyderczy śmiech. Musiałem zwymiotować, nie było innego wyjścia. Chwiejnym krokiem udałem się do łazienki w lewej dłoni wciąż trzymając zwitek papieru. Zawroty głowy były tak silne że oparłem się na chwilę o umywalkę. Spojrzałem w lustro i dostrzegłem w nim swój wykrzywiony obraz. Nawet moje zdeformowane odbicie śmiało mi się prosto w twarz. W odbiciu zobaczyłem że kurek prysznica odkręca się a z kranu zaczyna lać się krew wypełniając powoli kabinę. Wróciły do mnie wszystkie teksty wypisywane przez Mirrę na lustrach w domach swoich ofiar. „Lustra są lepsze od rzeczywistości”. Spojrzałem na kartkę trzymaną w dłoni i zrozumiałem jego wiadomość. Zdanie zapisane na kartce było lustrzanym odbiciem prawdy. „St. Jonah 138” tak brzmiała prawdziwa wiadomość jaką zostawił mi John Mirra.

    Adres ulicy, to wszystko co miałem. Po połknięciu jeszcze dwóch pastylek Hipnocylu poczułem się lepiej. Dostatecznie dobrze żeby wrócić do miasta i znaleźć wskazany adres. Mimo mojej ucieczki policja nie podwoiła patroli, nie zrobiła nic. Miasto wydawało się być w głębokiej śpiączce. Kiedy mijałem skradzionym samochodem kolejne ulice dało się niemalże słyszeć oddech ludzi śpiących w domach. Znalezienie adresu podanego przez zabójcę zajęło mi dwie godziny. Okazało się że moim celem był hotel, nie wiedziałem co mnie tam czeka i dlaczego musiałem się tu znaleźć. Byłem jednak świadom że stojąc na zewnątrz niczego się nie dowiem. Po przekroczeniu progu podszedłem do portierni mając nadzieję że mój wizerunek nie jest jeszcze powszechnie znany przez wszystkich obywateli.
    - Czy jest może coś na nazwisko Jack Shades ? – Zapytałem zagryzając lekko wargę.
    - A to znowu pan, chce pan klucze do swojego pokoju ?– Zapytał portier powodując u mnie uczucie ulgi i zdenerwowania jednocześnie.
    - Nie było mnie tu wcześniej…
    - Ależ był pan, wynajął pan przecież pokój na to nazwisko – Widziałem że Mirra podszywa się pode mnie, nie miałem wyjścia ciągnąłem więc tą farsę.
    - Aaaa, tak przypomniałem sobie faktycznie chyba byłem wtedy trochę pijany… - Portier popatrzył na mnie z ukosa ale wręczył mi klucz z numerem 405. Miałem bardzo mało czasu.
    Na czwarte piętro udałem się windą, drzwi do pokoju znalazłem prawie od razu, po przekroczeniu progu wstrząsnęły mną torsje. Mirra zostawił mi kolejny prezent w postaci zmasakrowanego ciała kobiety leżącego na łóżku. Na stole leżał czarny płaszcz kapelusz i okulary przeciwsłoneczne. Na szafce obok łóżka znajdował się zakrwawiony nóż i rewolwer. Od razu zorientowałem się że obie te rzeczy należały do mnie. Na ścianie po prawej znajdowało się szerokie lustro na którym widniał napis „Przejdź na następny poziom, Jack”. Myśli kotłowały się jak szalone w mojej głowie kiedy zbliżałem się powoli do ciała. Adrenalina zaczęła pulsować w moich żyłach kiedy odgarnąłem z zakrwawionej twarzy kasztanowe włosy i zobaczyłem wykrzywioną w przerażeniu twarz Sary. Miałem ochotę zabić siebie, Mirrę i każdego człowieka na tej planecie. Coś we mnie pękło. Poczułem jak powoli moje ciało zapada w dziwny letarg nie byłem w stanie poruszyć żadną kończyną, nie potrafiłem nawet mrugnąć. Kiedy usłyszałem za plecami śmiech Mirry głowa odwróciła się mimowolnie w stronę lustra. Mimo że nie czułem jakbym był wstanie zrobić cokolwiek wstałem i podszedłem do niego. Moje własne odbicie stało się coraz bardziej zamazane aż w końcu znikło i zamiast niego po drugiej stronie pojawił się Mirra. Teraz wszystko zaczęło do mnie docierać miejsca w których wcześniej były puste plamy wypełniały się po kolei kiedy mirra zdejmował kapelusz i okulary zakrwawionymi dłońmi aby ukazać moją twarz wykrzywioną w sadystycznym uśmiechu. Niczym zwolniony film widziałem teraz każde popełnione moimi rękoma morderstwo. Mirra kiwał głową ze zrozumieniem a uśmiech nie opuszczał jego twarzy.
    Jego imię było anagramem, przeznaczonym tylko dla mnie. John Mirra gra słów która nagle stała się jasna Mirra brzmiało prawie jak mirror. Zabójca nie był człowiekiem z krwi i kości, był jedynie fragmentem mojej podświadomości. Wiedziałem co muszę zrobić.
    Kiedy człowiek traci wszystko jedyne co mu pozostaje to walczyć o własne przetrwanie. Nie myślałem że będę do tego zdolny jednak zakładając czarny płaszcz kapelusz i okulary poczułem się jak ponownie wypełnione puste naczynie. Znowu posiadałem cel. Ujmując w dłoń nóż i rewolwer stałem się Johnem Mirrą. Może zawsze nim byłem.
    Kiedy opuszczałem pokój zadzwonił telefon. Wolnym krokiem zbliżyłem się do aparatu i odebrałem słuchawkę.
    - John Mirra.
    - Przy telefonie.
    - Tu mówi John Mirra. Witaj na kolejnym poziomie…

    Mój krzyk niósł się długo mrocznymi zaułkami Menoir City…
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rozszczep.opx.pl
  • ďťż
    Wszelkie Prawa ZastrzeĹźone! Tanit diary Design by SZABLONY.maniak.pl.